środa, 2 września 2009
niedziela, 19 lipca 2009
JOLANTA KWAŚNIEWSKA PREZYDENTĄ
"(...) sukces byłej Pierwszej Damy jest być może sygnałem, że radykalne zerwanie z patriarchalną tradycją polityczną jest już nie tylko marzeniem feministek, ale oczekiwaniem większości elektoratu. Bo Jolanta Kwaśniewska jest nie tylko kobietą, ale jest też - zwłaszcza jak na politykę - niebywale kobiecą kobietą. To nie jest Zyta Gilowska, wygrywająca z mężczyznami pojedynek na pięści, nie jest to nawet Hanna Gronkiewicz-Waltz czy Hanna Suchocka, które mogłyby dowodzić kompanią szturmową w akcji Pustynna Burza.
Jolanta Kwaśniewska jest osobą, która z zapałem opowiada, jak należy jeść bezę i jak pakować mężowi walizki, z najprawdziwszymi łzami mówi o losie chorych dzieci, szczerze się rozczula na widok biednego zwierzątka i rozbraja nawet takich bezdusznych oprawców, jakich zgromadzono w paliwowej komisji śledczej."
Jacek Żakowski, Gdzie dwóch się bije..., Polityka 29(2714)
Przy opisie prezydenckich kompetencji Jolanty Kwaśniewskiej roześmiałam się głośno i serdecznie na cały niemiecki pociąg, co było niestosowne.
niedziela, 12 lipca 2009
sobota, 27 czerwca 2009
PSYCHOLOG W WARZYWNIAKU
Psycholog: Jest pietruszka?
Sprzedawca: Nie ma.
Psycholog: Hmmm.. Rozumiem.
sobota, 30 maja 2009
DOBREJ NOCY ROZBISURMANIONYM HULTAJOM
skutkiem ubocznym jest proces polegający na tym że moja niewiara w tak zwane życie pośmiertne samozwańczo uszczknęła (czy ten czasownik ma tryb niedokonany) sobie prawo do bardzo dobrowolnej interpretacji życia śmiertnego
sobota, 23 maja 2009
sobota, 16 maja 2009
piątek, 24 kwietnia 2009
niedziela, 19 kwietnia 2009
CO TAM MASZ, CZY TO PRYSZCZ?
"Imbecyle. Odraża mnie to, gdy pomyślę, że znów zobaczę ich szerokie i spokojne twarze. Ustanawiają prawa, piszą ludowe powieści, żenią się i popełniają krańcowe głupstwo robienia dzieci. (...) Gdyby nagle coś się stało? Gdyby nagle zaczęła [natura] drgać? Wtedy dostrzegliby, ze jest obecna i poczuliby skurcz serca. Na cóż więc zdałyby się im tamy i wały, elektrownie i wielkie piece, i młoty mechaniczne? Może się to zdarzyc kiedykolwiek, może zaraz: są przecież znaki. Na przykład ojciec rodziny podczas przechadzki ujrzy, jak poprzez ulicę zbliża się ku niemy czerwony łachman jakby niesiony przez wiatr. A kiedy łachman będzie już blisko, ujrzy, że jest to połec zgniłego mięsa, powalany pyłem, który wlecze się czołgając, podskakując, kawaełk umęczonego ciała toczącego się przez rynsztoki, wyrzucający w skurczach fontanny krwi. Lub też jakaś matka spojrzy na policzek dziecka i zapyta: >>Co tam masz, czy to pryszcz?<<, i zobaczy, jak skóra trochę się nadyma, trochę zapada, otwiera, a w głębi otworu ukazuje się trzecie oko, oko prześmiewne, lub też poczują na całym ciele miękkie łaskotanie, jak pieszczoty trzcin w rzekach, gdy ocierają się o płynących. I zobaczą, że ubrania stały się żywymi rzeczami. A ktoś inny odkryje, że coś drapie go w ustach. Stanie więc przed lustrem, otworzy usta: a jego język okaże się ogromną ... (...). Albo też nie wydarzy się nic podobnego, nie zajdzie żadna widoczna zmiana, jedynie rankiem, kiedy ludzie będą otwierac okiennice, zaskoczy ich okropne jakieś znaczenie, ciężko spoczywajace na rzeczach i zdające się oczekiwac. Tylko tyle: ale wystarczy, że to potrwa przez jakiś czas, a już będą setki samobójstw...Tak, tak! Niechby się trochę odmieniło, byłoby świetnie przekonac się, jak to będzie. Można będzie dostrzec innych nagle pogrążonych w samotności. Ludzie samotni, całkowicie samotni, z okropnymi zniekształceniami pobiegną przez ulice, przejdą ciężko przede mną, z nieruchomym spojrzeniem, uciekając przed swymi bólami i unosząc je ze sobą, z otwartymi ustami, z językiem-owadem trzepoczącym skrzydłami. Wybuchnę wtedy śmiechem, nawet jeśli ciało pokryją mi podejrzane wstrętne słupy rozwijające się w cielesne kwiaty, fiołki, jaskry. Oparty o ścianę będę im krzyczał w twarz: >>Co zrobiliście z waszą nauką? Co uczyniliście z waszym humanizmem? Gdzie jest wasza godnośc myślącej trzciny?<<" ( Sartre, Mdłości, Kraków, 2005, s. 182-183)
( W swoim - młodzieńczym - czasie teksty takowe prowokowały mnie do przeżywania quasiegzystencjalnych katuszy. Teraz czytam to i: czy to nie jest dobry scenariusz na film o Jamesie Bondzie, przy czym Bond zostałby zabity na sposób błahy i banalny w pierwszych 10 minutach filmu? A gdyby tak scenie, w której pojawia się jakieś okropne znaczenie, towarzyszyła muzyka Einstürzende Neubauten, np. Ende Neu?)
Dopisane później: a propo's doznan absurdalnych: jakimś cudem udało mi się spuścic dziś w kiblu wszystkie sztucce. Chcialam je umywac w zlewie i się zamyśliłam. Dlaczego?
piątek, 10 kwietnia 2009
piątek, 27 marca 2009
PRZYSŁOWIA MĄDROŚCIĄ NARODU
czwartek, 19 marca 2009
niedziela, 8 marca 2009
PRACA Z AFIRMACJAMI
niedziela, 1 lutego 2009
KOBIETA JAKO PIES
"(...) mężczyźni potrzebują kobiet bardziej niż kobiety mężczyzn. Właściwie, myślała Karen, kobiety mogłyby się spokojnie obejść bez mężczyzn. Dobrze znoszą samotność, dbają o zdrowie, są bardziej wytrzymałe, pielęgnują przyjaźnie - szukała w głowie jeszcze innych cech i zdała sobie sprawę, że opisuje kobiety jak wielce użyteczną rasę psów. Z pewną satysfakcją zaczęła mnożyc te psie cechy: szybko się uczą, nie są agresywne, lubią dzieci, są przyjacielskie, trzymają się domu." ( Tokarczuk 2008:416)
Wg tego opisu zaliczam się raczej do mężczyzn, ale taka kobieta-pies jest moim typem idealnym. Poza tym z "Biegunów" można się dowiedzieć, cóż za zbieg okoliczności, w czym siostra Chopina przewoziła jego serce z Paryża do Polski, i zebrać całą masę informacji na temat utrwalania ścięgien, tkanek, nerek. Korci mnie teraz, żeby odwiedzić Heidelberg i obejrzeć Körperwelten von Hagensa.
Mimo to mam do Biegunów stosunek mieszany. Podoba mi się ziarnistość i nieciągłość tej książki, dzięki czemu czytelnik ma wrażenie, że książka nigdy się nie kończy, a nawet jak się już skończy, to nic się nie wyjaśnia, bo nie ma jednolitej akcji, więc szok wywołany powrotem do rzeczywistości nie jest tak silny. Nie lubię kończyć czytać, jestem wówczas zła na autora, że już, że tak szybko, iwogle. Z drugiej strony, wiele wątków jest w "Biegunach" zbędnych, a już najbardziej mentorskie przesłanie na zakończenie. Odniosłam też wrażenie, że jest to zbiór rozbudowanych sentencji (typu: najsilniejszym mięśniem człowieka jest język), który może służyć za podróżniczą biblię, jak wspominany tam też Cioran. Nie ma znaczenia ciągłość i chronologia, można otworzyć na dowolnej stronie. Drażniła mnie jednak czasem łagodność i lukrowatość niektórych podróży albo też stoicyzująca postawa podróżniczki - jeszcze nie zdecydowałam, co dokładnie. Jakoś mam inne doświadczenia ( co nie znaczy, że złe.)
Tokarczuk, Olga. ( 2008) Bieguni, Kraków: Wydawnictwo Literackie sp. z o.o.
Dopisane:
I tak najlepiej streścił to wszystko Tom W.: No dog pisses on a car driving at full speed.
niedziela, 25 stycznia 2009
RZUT PIŁECZKĄ DO BAGAŻNIKA
Dla zawodników przygotowano następujące konkurencje;
Indywidualne:
(kierowca) - Talerz Stewarta, test ze znajomości przepisów ruchu drogowego, jazda samochodem w alkogoglach
(pilot) - Prowadzenie kierowcy z zasłoniętymi oczami, odczytywanie z mapy trasy przejazdu, toczenie opony między pachołkami na czas.
(kobieta) - Rzuty piłeczką tenisowa do bagażnika, slalom na hulajnodze między pachołkami, puzzle – znaki drogowe.
Nazwa kierowca odnosi się do obu płci, ale wymienienie w spisie nazwy kobieta wywołuje wrażenie, że grupę kierowców i pilotów tworzą wyłącznie mężczyźni. Można by to potraktować jako przykład semantycznej dyskryminacji kobiet. Błąd polega chyba na zestawieniu trzech sobie nierównoważnych nazw. Zakres nazw kierowca i pilot jest w potencjalnym sensie szerszy od zakresu nazwy kobieta, ponieważ obejmuje i mężczyzn i kobiety. Ale tylko w potencjalnym sensie, bo nie wszyscy są kierowcami i pilotami. Z drugiej strony o swoje prawa mogliby się równie dobrze upominać wyemancypowani mężczyźni, którzy chcieliby sobie porzucać piłeczką do bagażnika, gdyż z relacji wynika, że w konkurencji tej mogły uczestniczyć tylko kobiety. Swoją drogą, cóż za debilne konkurencje dla kobiet.... Czyżby to była pokuta za stereotyp baby za kierownicą?
środa, 21 stycznia 2009
CO MA DOJNA KROWA DO CHOPINA?
Wstyd się przyznać, ale o Fryderyku Chopinie wiem tyle, że wielkim prawie-Polakiem był, a z jego twórczości rozpoznaję jedynie fragment etiudy rewolucyjnej, zapewne podobnie jak większość narodu.
Pacholęciem będąc dowiedziałam się z oświatowych źródeł, że w dziełach naszego wielkiego kompozytora istnieje wiele odniesień do muzyki ludowej oraz, że do twórczości natychały go skowronki i rosochate wierzby. W moim wyobrażeniu wyglądało to mniej więcej tak, że obok wierzb rosochatych rosły słupy, połączone kablami telefonicznymi i prądowymi. Bezpieczniki tworzyły klucz wiolinowy, a kable pięciolinie. Na telefonicznej pięciolinii miały siadać w różnych konfiguracjach i kombinacjach skowronki, Chopin zaś odnajdować w tych układach kluczowe takty i motywy dla swoich etiud. Teoria szybko upadła, gdy okazało się, że po pierwsze nuty mogą znajdować się także poza pięciolinią, a po drugie słupy telefoniczne nie należały wówczas jeszcze do krajobrazu. Abstrahując od kilku gorzkich refleksji na warszawskim lotnisku, porzuciłam po tym przykrym odkryciu zainteresowanie naszym narodowym kompozytorem.
Trochę przypadkiem obejrzałam jednak ostatnio film pt. „Chopin. Pragnienie miłości” z 2002r. Film jest beznadziejny. To chyba kolejne dzieło, którego odbiorcą miała być biedna młodzież licealna. Osią filmu są wierzby, skowronki, jakieś chwasty, że niby polskie. Wiedza merytoryczna na tematu twórczości Chopina pozostaje po obejrzeniu filmu pozostaje nikła. Interesujące jest np. czy istnieje jakiś związek między etiudą rewolucyjną, a sytuacją w Polsce, czy też może nazywa się ona tak, bo tak brzmi? Zresztą nie taki był chyba zamysł reżysera, żeby akurat wiedzę poszerzać. Chopin (Adamczyk, ten od papieża) w filmie głównie się patrzy w dal, gra w sposób bardzo natchniony albo krzyczy. Dialogi między nim a George Sand (Stenka) czasem jakby z Klanu wyjęte, mimo kostiumów i całej tej otoczki, jakoś brak uczucia przeniesienia w czasie, ale najbardziej irytujący jest syn George Sand, Maurycy (Woronowicz), który swoimi okrzykami dorównuje Ostrowskiemu z C.K.O.D. Epistemiczną konsternację wywoływał we mnie także fakt niemożliwości oszacowania ewentualnego wieku Maurycego na podstawie wyglądu. Odniosłam też wrażenie, że kluczowe momenty związku Sand z Chopinem nie zostają pokazane np. decyzja o niewspółżyciu ze względu na konwenanse i dzieci Sand, jakiś głębszy rys psychologiczny Chopina, twórczość Sand, nazywanej notabene przez Nietzschego dojną krową z ładnym stylem, okoliczności śmierci Chopina etc. W wielu scenach napięcie rośnie, a potem nic się nie dzieje. Chopin patrzy się w dal, Sand na Chopina a Maurycy krzyczy. Impotencja. Pierwsze o czym pomyślałam po zakończeniu filmu, to w czym siostra Chopina przewiozła jego serce do Warszawy i czego wtedy używano do konserwacji organów wewnętrznych? Formaliny?
Największą zaletą filmu jest motywacja do poszukania informacji w sieci na temat osobowości Chopina i George Sand i ich, jakby wynikało z filmu, lekko niezdrowej relacji ( raczej matkowanie niż pikantny romans) oraz zapoznania się z nudnawymi nokturnami Chopina. Może to trochę nieaktualne, bo film w końcu sprzed 7 lat, ale naprawdę nie polecam.