środa, 21 stycznia 2015

Survival

Przetrwałam wyjazd służbowy na konferencję zagraniczną. Wyjazd składał się z dwóch przelotów (darmowe pierwsze piwo/wino/szampan), trzech wieczorów integracyjnych (darmowe i nieskończone wino i piwo) i last but not least przeklętego minibarku na przeciwko łóżka w pokoju jednoosobowym. Ponadto odwiedzając muzeum narodowe i fotograficzne kraju docelowego, trafiłam kolejno i przypadkowo na dwa wernisaże z darmowym i nieskończonym alkoholem (wyjątkowo podła metafizyczna zagrywka). Do kraju zamieszkania dotarłam cało i trzeźwo. Udało mi się przeżyć jeden lekki dzień, co wywołało zaniepokojenie i lęk przed nawrotem, gdyż podług literatury tematu oraz teorii oporu prawdziwa zmiana ma boleć, szczególnie przez pierwsze 3 miesiące. Jutro mam do przetrwania przyjęcie noworoczne, pojutrze własne urodziny, w sobotę sobotę, w niedzielę niedzielę, a w poniedziałek poniedziałek.

Ktoś bardzo trafnie porównał zdrowienie alkoholika do wspinania się po schodach ruchomych jadących w dół. Z chwilą zatrzymania się w swej wspinaczce, alkoholik natychmiast zaczyna zjeżdżać w dół.*

Młyny sprawiedliwości mielą powoli. Trzeźwość to nadal kara. Niepicie to wciąż przede wszystkim zaprzeczenie. Jedyna konstytucja i legitymacja. Wciąż ubokurwolewam nad swym losem, czego się bardzo wstydzę. Na spotkaniu AA dowiedziałam się, że po pierwszym roku jest trochę łatwiej.

(43 dni)

* Woydyłło, E., (1999), Zgoda na siebie. Psycholog o uzależnieniach

niedziela, 11 stycznia 2015

Przednówek


Nie łudzę się już, że uda mi się wypić jedną setkę. Wiem, że jestem bokserem wagi muszej a alkohol, bokser wagi ciężkiej, na pewno da mi po ryju, gdy tylko wejdę na ring*. Marzę o tym, żeby dostać po ryju, o jednej małej trzy-, czterodniowej przegranej: najpierw upić się (upierdolić) małymi seteczkami kolorowych wódek (chełpczywie w parku za supermarketem na ławeczce przy stawie, każdą setkę przepalając setką routów 66), następnie pić co i z kim popadnie, obudzić się gdzieś i wypić najsmaczniejsze na świecie piwo na kaca (świat lekuchno jaśnieje), zorganizować whisky w szklankach do whisky...

Czasami gdy tęsknota i ból rozstania lżeją, zdarzają się momenty kruchego rozluźnienia i wdzięczności. Ale nawet i te chwile błogości potrafią przeobrazić się w coś demonicznego. Chciałabym wtedy zaszydełkować cały świat, obejrzeć wszystkie seriale naraz, upić się jogą, przebiec wszystkie kilometry, wszystko kupić albo wszystko zjeść. Upierdolić się pierwszym lepszym zachowaniem kompulsywnym. 

Jestem potwornie zmęczona tą ciągłą czujnością. Każda myśl jest niebezpieczna, każda decyzja podejrzana, diabeł czai się za każdym rogiem. Czuję się jak bohater paradoksu kłamcy, który twierdząc, że kłamie, mówi prawdę, bo kłamie. Uczę się nowego metajęzyka, który pozwoli mi wyjść poza dychotomię trzeźwości i nietrzeźwości. Niejako na przekór sobie, trzymam się. Walczę mieczem wiary w fakt, że jestem czymś więcej niż własnym umysłem, który jest moim największym wrogiem. 

Tak mi dopomóż duch.

(33 dni)


* Osiatyński, W. (2003), Rehab