poniedziałek, 29 grudnia 2008

HOLANDIA (2)

K'woli uzupełnienia i zwizualizowania mych odczuć względem płaskiej tej krainy zdjęć kilka zamieszczam.



Symetryczny chaos jest najgorszym z możliwych.









Więcej tu.

środa, 17 grudnia 2008

KIM JEST HELMUT SCHMIDT?

Pan Schmidt jak na Niemca z krwi i kości przystało na imię ma Helmut, w latach 70. był kanclerzem Niemiec ( między Willym Brandtem a Kohlem, również Helmutem). 23 grudnia obchodzi 90 urodziny. Zeszłotygodniowe wydanie Spiegla nosi tytuł "Über Schmidt", w Sternie również sporo na jego temat. Natomiast, gdy wyciągnęłam ze skrzynki pocztowej Zeita zatytułowanego "Unser Schmidt" czyli Nasz Schmidt, oniemiałam z kulturowego zdumienia.

Która szanująca się polska gazeta* mogłaby napisać artykuł pt. "Nasz Tusk", nie daj Rozumie** "Nasz Kaczyński", ostatno nawet Wałęsa nie jest już nasz. Zaraz posypałyby się gromy o stronniczość, potem wielkie metaanalizy socjologiczne, co ma polityka do mediów etc. A ma dużo, bo Schmidt był współwydawcą Zeita. Natomiast i niemieckie media, i moi znajomi tutaj pałają niezrozumiałym dla mnie uwielbieniem dla Schmidta, jego charyzmy, talentu retorycznego i opinii, a ów kłopotliwy zaimek dzierżawczy wrażenia na nich specjalnego nie robi.

Cóż się zatem za rządów Schmidta zdarzyło? Był kryzys olejowy i recesja, wielkie dyskusje o energii atomowej, ogromny wzrost bezrobocia, spadek PKB, umocnienie przyjazni niemiecko-francuskiej, zamachy RAF, wzmocnienie struktur UE. Raz tak, raz siak. Nie mam nic przeciwko Schmidtowi, ale dlaczego oni uwazają, ze on jest ich? W Polsce z kolei nie budzi niczyich obiekcji mówienie o Wojtyle jako "naszym" papiezu ( ok 30.000 wyników w google), co tutaj w odniesieniu do Ratzingera jest nie do pomyślenia.
Ostatnio przezywam dość sporo rozmaitych kulturowych oniemień. Dziś dowiedziałam się, ze tu po 25 latach oczyszcza się groby i sprzedaje miejsce świezemu umarlakowi. W sumie logiczna sprawa: nie ma miejsca na rozbudowywanie cementarzy, kult zmarłych nie jest tak silny jak u nas... Więc dlaczego po usłyszeniu tej informacji ogarnęło mnie cos w stylu oburzenia, takie nie-do-pomyślenie?
Ostatnio w ramach manifestacji swoich uczuć narodowych przestałam sortować śmieci. Po co?
Puenty na razie brak.

* Die Zeit jest szanującym się opiniotwórczym tygodnikiem lewackim, cenię i czytam zamiast Polityki, której nie mogę tu nigdzie kupić.

**"nie daj Rozumie" jest ateistycznym odpowiednikiem wyrażenia "nie daj Boże".

Anty-Książka Anty-Murakamiego

Mam ochotę na Anty-Książkę, której autorem będzie Anty-Murakami. Przy czym nie idzie o absurd, groteskę i wszelkie tego typu eksperymenta, tylko o książkę męczącą, coś jak "Czarodziejska góra", książkę nudną, realistyczną, której się nie połyka, której nie da się czytać w pociągu, której nie chce się czytać w ogóle, na którą nie można już patrzeć, a której, mimo to, nie można się oprzec. Twór, będący przeciwieństwem jajka na miękko. W którym nie będzie słowa o morderstwach, seksie, masturbacji, odchodach i innych tematach, które potencjalnie uczyniłyby z niej bestseller.

piątek, 12 grudnia 2008

HOLANDIA















Krajobraz: zakorkowane autostrady, usypane pagórki, wiatraki, takie same domy, inne autostrady obok, budowniczowie autostrad.

Nastrój: ".... ten głośny i niezdrowy dźwięk, ten chaos.... ", "W tym kraju się tylko pracuje."

Miasto: zaczynasz się zastanawiać, czy przypadkiem nie cierpisz na ADHD. Reklamy są tak blisko, że zaczynają cię swędzieć.

Nie istnieją argumenty, które skłonią mnie do zamieszkania w Holandii. I niech się Sekstus Empiryk na wieść o tak niefrasobliwych twierdzeniach z ust interkulturowo kompetentnego filozofa ( wykształcenie wyższe, niepełne) w grobie przewraca, nie pojadę tam, i chuj. Kraina ta ( tu zdaję się wyłącznie na tzw. wrażenia pierwsze) cierpi bowiem na niekontrolowaną nadprodukcję bodźców. Nawet rzekomo rozstrzygające argumenty w postaci możliwości uprawiania na szeroką skalę wszelkich postaci zielarstwa, ziołolecznictwa jak zwał tak zwał, do niedawna też grzybobrania mego zdania na temat nie zmieniają.

poniedziałek, 8 grudnia 2008

JAK NIE UROK, TO SRACZKA

Spalił mi się laptop.

Kurwa jego mać ( że się tak za przeproszeniem wyrażę).

sobota, 6 grudnia 2008

KWANON

Wygooglałam przed chwilą ku swemu zdziwieniu, że pierwsze aparaty Canona nosiły nazwę Kwanon na cześć buddyjskiego bożka/bogini Guanyin ( bądź: Kuan-Yin, Kwan-Yin). Kwestia płci Guanyin jest sporna i zdeterminowana kulturowo, zaś imię jej/jego oznacza "obserwujący dźwięki". Coś w tym jest, zważając na to, że (>>banał<<) i w fotografii często pojawia się o wiele więcej niźli tylko sfera wizualna...

Natomiast od samego ranka rozpusty z nowym cackiem ciąg dalszy. Mimo, że lało, pochmurno i brak światłocieni, udałam się do weimarskiego fotoatelier pochwalić się nowym nabytkiem, że tanio, że w Polsce mam teleskopy do niego, że migawka nie świszczy, że w ogóle git i klawo. Wiekowy pan fotograf, który na temat analogów wie wszystko, ignorancko łypnął okiem i zapytał, czy zakładając kliszę sprawdziłam, czy klapka dobrze przylega i nie ma prześwitów? Potem dokładnie to samo pytanie zadał mi T. A ja durna nie sprawdziłam...

piątek, 5 grudnia 2008

NOWE CACKO Z DZIURKĄ

Oto mój najnowszy ebayowy nabytek Canon A-1. Zakończyliśmy już plenerowe gry wstępne ze statywem, obiektywem 24mm i specjalnym czymś, czego fachowej nazwy nie znam, co powoduje efekt rybiego oka. A teraz z panem Jankiem przy świetle sztucznym rozproszonym rozkręcamy w akademiku tzw. party w trybie indywidualnym.