wtorek, 30 grudnia 2014

Myjnia umysłu


Jestem na warsztatach jogi w miejscu zwanym "Oczyszczalnią" z dala od sklepów, bankomatów, barów i wszelkiego pokuszenia. Do najbliższej stacji kolejowej są 3 km, do Warszawy - 40km. Zostałam umieszczona w pokoju o nazwie „Pokora“, udekorowanym fototapetami obrazów C. D. Friedricha. Przygwożdżona tą nominacją (liczyłam na "Nadzieję" albo "Wiarę", ale najwyraźniej jeszcze nie czas) unikam wszelkiego eksponowania mego jestestwa, w szczególności zaś wobec pozostałych, dobijająco normalnych, a jednocześnie inspirująco zdrowych i pogodnych (jak skrzynka rumianych, pachnących jabłek), uczestników warsztatów. Koncentruję się na ćwiczeniach i medytacjach, w wolnym czasie szwendam się po okolicznych wertepach. Posiłki są wegetariańskie. Do alkoholu dostępu brak. Czuję się więc bezpiecznie, jak w psychiatryku.

Fenomenu jogi nie rozumiem. Zarówno literatura tematu jak i praktykujący posługują się niejasną dla mnie wciąż pojęciowością z zakresu duchowości, której notabene teraz poszukuję, więc staram się nie demotywować wybitną mętnością dyskursu i nie folgować swoim racjonalizatorskim zapędom. Z dotychczasowych ustaleń wynika, że joga jest w jakimś sensie odwrotnością pragmatycznego podejścia do życia, że nie chodzi o uzyskanie konkretnych efektów, lecz o jej praktykowanie jako takie. Ukoronowaniem jogi jest ponoć medytacja, która mnie w tym wszystkim najbardziej jara. Podobno regularna praktyka jogi ułatwia koncentrację podczas medytacji. Analogicznie do mycia zębów, medytacja ma być myciem umysłu z myśli. Nie bardzo rozumiem, czym jest taki oczyszczony niesplamiony świadomością i nieświadomością umysł, ani tego, jaką w tym wszystkim rolę pełni ciało, które przecież ewidentnie mam i które zdaje się być bardzo ważnym, a może nawet kluczowym elementem całej tej koncepcji. 

Póki co zaznałam faktu bardzo wyraźnego istnienia swojego ciała. Nie tyle doszłam do wniosku, że istnieję, ile raczej po prostu istniałam (jak pusta rura, przez którą przepływa powietrze), co było dla mnie doświadczeniem nowym i zaskakującym. No i po zajęciach kompletnie nie wchodzą mi fajki. Nie mogę się zaciągnąć. Ciało ich nie chce. 

(21 dni)




3 komentarze:

Anonimowy pisze...

Podejdź do tego jak do dziecięcej zabawy. Dziecko angażuje się w 150% w zabawę w rycerzy i ciężko przeżywa każdą klęskę - ale jednocześnie zachowuje pełną świadomość tego, że jest to (tylko) zabawa i że po niej będzie zupa pomidorowa, w którą też będzie mogło się zaangażować. Doświadczenie życia jest jednocześnie zabawą, w którą możemy bardzo uwierzyć, czasem nawet za bardzo i boleśnie przekonać się o tym, że jest to tylko maska, odgrywanie roli, persona (jak w greckim teatrze). Z drugiej strony jest też jedzenie zupy pomidorowej, które jest doświadczeniem fizyczno-emocjonalnym, w którym energia (jakaś, nie pytaj jaka) poprzez ciało dociera do umysłu i wywołuje w nim uczucie przyjemności. Joga pozwala angażować się i w zabawę i w zupę, przy jednoczesnej świadomości, że oba są doświadczeniami maski - w czym nie ma nic złego. Realnie istnieje tylko duch, o którym wiadomo tyle że jest przepływem czegoś (nie pytaj czego).

lubienaduzywac pisze...

No właśnie ten duch jako taki mnie interesuje. Nie tyle ta energia, ale sama kwestia duchowości. Czego to stosunek do czego? Relacja czego z czym? Co to za kategoria poznania? Jedyna kategoria, która mi pasuje to właśnie "duchowa" (tautologia). Próbowałam dowiedzieć się czegoś więcej od nauczyciela jogi, ale wszystkie moje pytania wydały mi się bezsensowne i w sumie najwięcej jakości poznawczych przynosi mi praktykowanie. Najciekawsze jest to, że duch pojawił się, jak tylko zaczęłam go szukać. Wcześniej nie szukałam i go nie było.

Anonimowy pisze...

Ha! Na pytanie nie umiem odpowiedzieć (gdzie duch i co to duch), ale gratuluję stawiania pytania. W ogóle być może w tym rzecz właśnie, żeby zapytać. Połowa sukcesu.